O ODCHODZENIUNIE TYLKO LUDZI

W naj­bliż­szą nie­dzie­lę, w ewan­ge­lic­kich kościo­łach, pochy­lać będzie­my się w spo­sób szcze­gól­ny, nad wiel­ką tajem­ni­cą spraw osta­tecz­nych.
Poni­żej kil­ka reflek­sji o odcho­dze­niu… nie tyl­ko ludzi, pro­bosz­cza Kościo­ła Poko­ju, ks. Toma­sza Sta­wia­ka. Zapra­sza­my do lek­tu­ry. ⬇️
O ODCHODZENIUNIE TYLKO LUDZI
   Nie lubię listo­pa­da. W naszej sze­ro­ko­ści geo­gra­ficz­nej, nie jest to naj­lep­szy czas do życia. Coraz krót­sze dni, coraz niż­sza tem­pe­ra­tu­ra, nik­ną­ca przy­ro­da. Zanim zapło­ną adwen­to­we świe­ce i bożo­na­ro­dze­nio­we lamp­ki, zaczy­na­my listo­pad na cmen­ta­rzach i jako ewan­ge­li­cy na cmen­ta­rzach koń­czy­my w tzw. Nie­dzie­lę Wiecz­no­ści – ostat­nią nie­dzie­lę przed adwen­tem.
   Z dru­giej stro­ny, sprzy­ja listo­pad reflek­sji nad prze­mi­ja­niem, odcho­dze­niem, reflek­sji nad koniecz­no­ścią poże­gnań. Taka nasza natu­ra, że prze­mi­ja­nie, jeśli tyl­ko może­my, to wypie­ra­my na póź­niej. Tyl­ko, że póź­niej, cza­sa­mi sta­je się teraz. Czy się nam to podo­ba, czy nie. Jako wie­lo­let­ni pro­boszcz para­fii i szpi­tal­ny kape­lan, od daw­na tru­dzę się na tym, jak same­mu radzić sobie z udrę­ką prze­mi­ja­nia, odcho­dze­nia i jak poma­gać nieść krzyż poże­gnań innym. Jak to robić, by nie ucie­kać w łatwi­znę życze­nio­wych for­mu­łek i tanie­go, czę­sto nic nie war­te­go, reli­gij­ne­go pocie­sze­nia.
   Praw­dzi­wa trud­ność, pole­ga na tym, że nie­wie­le wie­my. Chrze­ści­jań­ski Bóg- Czło­wiek, Jezus z Naza­re­tu, dał nam do zro­zu­mie­nia, że wszyst­ko to, co mia­ło­by być po, jest i pozo­sta­nie dla nas tajem­ni­cą. Mimo to, chce­my wie­dzieć. I przez to, że chce­my, zadrę­cza­my się mie­szan­ką zga­dy­wa­nek, reli­gij­nych fra­ze­sów i wszel­kie­go rodza­ju spe­ku­la­cji. Na koniec sta­je­my nad gro­bem i ser­ce nasze pyta: dla­cze­go? I ten grób i to: dla­cze­go, są naj­lep­szy­mi dowo­da­mi na to, że cza­sa­mi w naszym życiu jest taki czas i takie miej­sce, w któ­rym może­my tyl­ko mil­czeć. I Jeśli jest cokol­wiek, co pozwa­la mi przy łóż­ku pacjen­ta lub wobec kogo­kol­wiek opusz­czo­ne­go, dostrzec hory­zont dal­szy niż gro­bo­wa deska, to jest to hory­zont miło­ści. Tak, wła­śnie miło­ści, a nie wia­ry, jak pew­nie ocze­ki­wa­no by od ewan­ge­lic­kie­go duchow­ne­go. Zbyt czę­sto sta­je się bowiem wia­ra zbio­rem prze­ko­nań, za któ­ry­mi kry­je się wszyst­ko. Zbyt czę­sto wia­ra sta­je się pał­ką do ude­rze­nia, w co się tyl­ko komu podo­ba. Wia­ra utoż­sa­mia­na z reli­gij­nym sys­te­mem poglą­dów i prak­tyk, bar­dzo czę­sto i bar­dzo łatwo sta­je się ide­olo­gią. Nic dziw­ne­go, że poglą­dy nacjo­na­li­stycz­nych „obroń­ców wia­ry”, są w poglą­dach na życie, świat, rolę kobiet czy śro­do­wi­sko, zbież­nie z fun­da­men­ta­li­sta­mi muzuł­mań­ski­mi.
   Chcę tyl­ko powie­dzieć, że żaden zbiór prze­ko­nań i wie­rzeń, nie jest lekar­stwem na roz­pacz roz­sta­nia i opusz­cze­nia. Szu­ka­my po omac­ku, two­rzy­my w naszej wyobraź­ni rów­no­le­głe świa­ty peł­ne dusz. W następ­nym kro­ku wymy­śla­my pra­wa i regu­la­mi­ny dla tych dusz, któ­re mia­ły­by się znaj­do­wać w takich czy innych miej­scach. Wzdy­cha­my potem do nie­ba, inge­ru­je­my w czy­ściec albo trwo­ży­my się (lub nie) wobec pie­kła. Jed­nych umiesz­cza­my tam, a innych tu. Jak­że naiw­ne to i nie­po­waż­ne, tak­że wobec Boga. Kim­że On musiał­by być, żeby miał poważ­nie trak­to­wać nasze kla­sy­fi­ka­cje.
   Do napi­sa­nia tego tek­stu, zain­spi­ro­wa­ła mnie roz­mo­wa z… 6 lat­ką. Sio­strze­ni­ca mojej żony, pod­czas wspól­nej zaba­wy z naszym labra­do­rem, posmut­nia­ła nagle i powie­dzia­ła: „Jaki on kocha­ny, szko­da, że nie pój­dzie do nie­ba”. Oka­za­ło się, że pani kate­chet­ka w przed­szko­lu inten­syw­nie tłu­ma­czy sze­ścio­lat­kom, że zwie­rzę­ta nie mają duszy i nie­ste­ty do nie­ba nie mają wstę­pu. To jest zresz­tą czę­sty pogląd wśród chrze­ści­jan. Gdy­by tyl­ko zasta­no­wio­no się nad poję­ciem duszy…
   Tak oto, naj­zwy­klej­szą ludz­ką spe­ku­la­cją, ska­zu­je­my ogrom stwo­rze­nia, na wiecz­ny nie­byt. Nie­ste­ty ma to i docze­sne, smut­ne, kon­se­kwen­cje. Uprzed­mio­to­wio­ne zwie­rzę, sta­je się rze­czą, z któ­rą czło­wiek, wedle dane­mu same­mu sobie pra­wu, może zro­bić co zechce.
   Poszu­kaj­my więc odpo­wie­dzi. Odważ­nie, z otwar­tym ser­cem, ale peł­ną świa­do­mo­ścią obco­wa­nia z tajem­ni­cą i należ­ną temu poko­rą. Jeśli porzu­ci­my nasze chciej­stwo i nasze wyobra­że­nia, oraz wszel­kie mrzon­ki i spe­ku­la­cję, a w zamian pochy­li­my się nad prze­ka­zem Nauczy­cie­la z Naza­re­tu, to być może zro­zu­mie­my, że miłość, a więc jedy­na rzecz, któ­ra już tutaj jest urze­czy­wist­nie­niem obie­ca­ne­go Kró­le­stwa, to odpo­wiedź na nasz lęk i bez­rad­ność wobec prze­mi­ja­nia. Jeśli kocham, to już tu, jestem po czę­ści TAM.
   „Jezus zapy­ta­ny przez fary­ze­uszów, kie­dy przyj­dzie Kró­le­stwo Boże, odpo­wie­dział im i rzekł: Kró­le­stwo Boże nie przy­cho­dzi dostrze­gal­nie. Ani nie będą mówić: Oto tu jest, albo tam; oto bowiem Kró­le­stwo Boże jest pośród was.” Łk, 17,20–21
   To Kró­le­stwo nie jest, a sta­je się, zawsze tam i wte­dy, gdy kocha­my. Dla­te­go w całym swo­im NIE WIEM, z naj­więk­szym prze­ko­na­niem mogę powie­dzieć: wie­rzę i czu­ję, że i tu, i tam (gdzie­kol­wiek by to nie było), jed­no jest wspól­ne. Miłość! A sko­ro tak, to nie tyl­ko, nasi naj­bliż­si, ale i kocha­ją­ce oczy i wier­ne ser­ca naszych mniej­szych bra­ci ze świa­ta zwie­rząt, pozo­sta­ną z nami. Nic nie może nas ska­zać na wiecz­ną tęsk­no­tę, tak­że za nimi. Wobec potę­gi miło­ści, nic a nic nie może zna­czyć, nasza spe­ku­la­cja o duszy lub jej bra­ku.
   I jeśli biblij­ne Kró­le­stwo Boże, jest kró­le­stwem Jezu­sa, to musi być kró­le­stwem miło­ści. A czy takie kró­le­stwo, mogło­by być pozba­wio­ne cze­go­kol­wiek z powo­du naszych poglą­dów i wyobra­żeń? To nie­moż­li­we!