5. Nie­dzie­la Pasyj­na – kaza­nie pro­bosz­cza ks. Toma­sza Sta­wia­ka

Poni­żej garść Boże­go Sło­wa na 5. nie­dzie­lę cza­su pasyj­ne­go. Życzy­my dobre­go cza­su lek­tu­ry i bło­go­sła­wio­nej nie­dzie­li. Nie­zmien­nie w nadziei rychłe­go spo­tka­nia, w murach nasze­go pięk­ne­go kościo­ła:

 

Po tych wyda­rze­niach wysta­wił Bóg Abra­ha­ma na pró­bę i rzekł do nie­go: Abra­ha­mie! A on odpo­wie­dział: Otom ja. I rzekł: Weź syna swe­go, jedy­na­ka swe­go, Iza­aka, któ­re­go miłu­jesz, i udaj się do kra­ju Moria, i złóż go tam w ofie­rze cało­pal­nej na jed­nej z gór, o któ­rej ci powiem. Wstał tedy Abra­ham wcze­snym ran­kiem, osio­dłał osła swe­go i wziął z sobą dwóch ze sług swo­ich i syna swe­go Iza­aka, a narą­baw­szy drew na cało­pa­le­nie, wstał i poszedł na miej­sce, o któ­rym mu powie­dział Bóg. Trze­cie­go dnia pod­niósł Abra­ham oczy swo­je i ujrzał z dale­ka to miej­sce. Wte­dy rzekł Abra­ham do sług swo­ich: Zostań­cie tutaj z osłem, a ja i chło­piec pój­dzie­my tam, a gdy się pomo­dli­my, wró­ci­my do was. Abra­ham wziął drwa na cało­pa­le­nie i wło­żył je na syna swe­go Iza­aka, sam zaś wziął do ręki ogień i nóż i poszli obaj razem. I rzekł Iza­ak do ojca swe­go Abra­ha­ma tak: Ojcze mój! A ten odpo­wie­dział: Oto jestem, synu mój! I rzekł: Oto ogień i drwa, a gdzie jest jagnię na cało­pa­le­nie? Abra­ham odpo­wie­dział: Bóg upa­trzy sobie jagnię na cało­pa­le­nie, synu mój. I szli obaj razem. A gdy przy­by­li na miej­sce, o któ­rym mu Bóg powie­dział, zbu­do­wał tam Abra­ham ołtarz i uło­żył drwa. Potem zwią­zał syna swe­go Iza­aka i poło­żył go na ołta­rzu na drwach. I wycią­gnął Abra­ham swo­ją rękę, i wziął nóż, aby zabić syna swe­go. Lecz anioł Pań­ski zawo­łał nań z nie­ba i rzekł: Abra­ha­mie! Abra­ha­mie! A on rzekł: Otom ja! I rzekł: Nie pod­noś ręki na chłop­ca i nie czyń mu nic, bo teraz wiem, że boisz się Boga, gdyż nie wzbra­nia­łeś się ofia­ro­wać mi jedy­ne­go syna swe­go. A gdy Abra­ham pod­niósł oczy, ujrzał za sobą bara­na, któ­ry roga­mi uwi­kłał się w krza­kach. Poszedł tedy Abra­ham, a wziąw­szy bara­na, zło­żył go na cało­pa­le­nie zamiast syna swe­go. 1 Mż 22, 1–13

Czy­ta­jąc tę histo­rię, czło­wiek, wie­rzą­cy lub nie, zaczy­na się zasta­na­wiać o jakim Bogu mówią Żydzi i chrze­ści­ja­nie? Wśród wie­lu, ota­cza­ją­ca nas epi­de­mia, rodzi pyta­nie, czy Bóg ma z ty wszyst­kim coś wspól­ne­go. Sko­ro czy­ta­my, że wyma­gał skła­da­nia ofiar…

Tam, wte­dy, to żąda­nie, choć prze­ra­ża­ją­ce, nie było dla Abra­ha­ma czymś nie­wy­obra­żal­nym. Wie­le sąsied­nich ple­mion skła­da­ło wów­czas ofia­ry z ludzi. Jed­nak ta histo­ria jest w Biblii nie tyl­ko po to, by Bóg powie­dział nam coś o sobie. To jest opo­wieść o ludz­kiej wol­no­ści i o ludz­kiej dro­dze.

Na pod­sta­wie tej histo­rii nazwa­no Abra­ha­ma ojcem wie­rzą­cych. Dzie­je się tak dla­te­go, że cho­ciaż mógł uciec w stro­nę pra­wa, stro­nę reguł i zasad, tzw. moral­no­ści i odpo­wie­dzieć Bogu: „Jest prze­cież zasa­da nie zabi­jaj, Nie mogę wyko­nać Two­je­go pole­ce­nia.” Abra­ham musi pod­jąć sam decy­zję. Musi wyjść poza tra­dy­cję, pra­wo, oby­czaj i nor­my. Poza bez­pie­czeń­stwo i wygo­dę. I robi to! Robi to, ponie­waż Boże wezwa­nie obu­dzi­ło w nim poczu­cie wol­no­ści. Wol­no­ści prze­cież, bo Bóg go nie zmu­sza. I w wol­no­ści tkwi tajem­ni­ca chrze­ści­jań­stwa i biblij­ne­go spoj­rze­nia na Boga, świat i czło­wie­ka. Wol­no­ści nie­ła­twej, wyma­ga­ją­cej, zmu­sza­ją­cej do zaję­cia sta­no­wi­ska, ale za to czy­nią­cej życie peł­nym i wie­lo­wy­mia­ro­wym!

Abra­ham, ojciec wie­rzą­cych, sym­bo­li­zu­je nas. Ta histo­ria uczy nas, że jeśli w swej wol­no­ści, decy­du­je­my się na chrze­ści­jań­stwo, to nie wol­no nam cho­wać się, jak pięk­nie pisze Papież Fran­ci­szek, za siłą tra­dy­cji, oby­cza­ju i przy­zwy­cza­je­nia. Chrze­ści­jań­stwo to decy­zja. I na tym pole­ga tajem­ni­ca nie­po­wta­rzal­no­ści i god­no­ści każ­dej i każ­de­go z nas. To dzię­ki temu, chrze­ści­jań­stwo róż­ni się od innych reli­gii, w któ­rych jed­nost­ka jest zdo­mi­no­wa­na i zde­ter­mi­no­wa­na przez Abso­lut.

Czy­ta­jąc tę histo­rię, widzi­my czło­wie­ka ska­za­ne­go na wol­ność, ale prze­cież nie tyl­ko wystra­szo­ne­go i tą wol­no­ścią prze­ra­żo­ne­go, ale osta­tecz­nie peł­ne­go zaufa­nia. Pozor­na nie­do­rzecz­ność Boże­go żąda­nia zabi­cia syna, ma nam udo­wod­nić po raz kolej­ny, fałsz naszych wyobra­żeń o Bogu i to, że On jest prze­cież poza naszym zro­zu­mie­niem! Od lat sie­dzi­my w sko­ru­pie naszych, ludz­kich, wyobra­żeń o Bogu, nasze­go etycz­ne­go zmy­słu i naszych pro­jek­cji, nie pozwa­la­jąc na to, by to On nas zaska­ki­wał. A przez to nie rozu­mie­my prze­ka­zu Pisma Św., ani jego prze­sła­nia o Bogu, któ­ry żyje. Jeśli wyda­wa­ło nam się, że chrze­ści­jań­stwo to tyl­ko zbiór reguł, reli­gij­nych twier­dzeń, o któ­rych sądzi­my, że są praw­dzi­we, to po przy­ję­ciu tej histo­rii, widzi­my, że chrze­ści­jań­stwo to dro­ga. Dro­ga tak­że przez ciem­ność, a cza­sem na skraj prze­pa­ści. Za dwa tygo­dnie, w Wiel­ki Pią­tek, podą­ży­my prze­cież znacz­nie dalej niż na górę w kra­inie Moria, gdzie nie doko­na­ło się zabi­cie Iza­aka. Tam już wszyst­ko nie zatrzy­ma się na krań­cu doli­ny śmier­ci. Tam przyj­dzie nam, z Jezu­sem, w doli­nę śmier­ci wkro­czyć.

Widzi­my, że świat wia­ry, to dale­ko wię­cej niż świat ety­ki i moral­no­ści. To świat, w któ­rym nie tyl­ko mówi się nam jak żyć i my to lepiej, lub gorzej sto­su­je­my, ale to świat, w któ­rym sami decy­du­je­my za swo­je życie. Świat zmu­sza­ją­cy nas do zaj­mo­wa­nia sta­no­wi­ska i sta­wa­nie w obli­czu etycz­nych kon­flik­tów.

Nie­zwy­kłość cza­su epo­ki koro­na­wi­ru­sa, sta­wia przed nami takie wła­śnie pro­ble­my. I na szcze­blu oso­bi­stym, gdy musi­my wyka­zy­wać się odpo­wie­dzial­no­ścią, a nasze, nawet naj­ba­nal­niej­sze zacho­wa­nie, może mieć cenę ludz­kie­go życia, ale tak­że na szcze­blu państw i naro­dów, gdy wyga­sza­my nie­mal wszyst­ko i ryzy­ku­je­my gospo­dar­czy upa­dek, by chro­nić życie naj­słab­szych, tych, któ­rzy nie uzy­ska­li by odpor­no­ści na nowe­go wiru­sa i choć stwo­rzyć im szan­se by mogli prze­żyć. Dro­gą nie­bez­piecz­ną pró­bo­wał iść pre­mier Wiel­kiej Bry­ta­nii, gdy stwier­dził, mniej wię­cej tak: gospo­dar­ka musi się roz­wi­jać, naj­wy­żej szyb­ciej się z nie­któ­ry­mi poże­gna­my. Szyb­ko, choć za póź­no, się z tego wyco­fał. Jeśli dziś tak potrak­tu­je­my naszych rodzi­ców i dziad­ków, nie ocze­kuj­my nicze­go dobre­go od naszych dzie­ci. Nie mie­li­by­śmy pra­wa ocze­ki­wać.

Nie wkła­daj­my tak­że Pana Boga w buty naszych wyobra­żeń. Jeden z duchow­nych nawo­łu­je do postu o chle­bie i wodzie, by Bóg odda­lił epi­de­mię. Czy wol­no nam przed­sta­wiać tak nie­do­rzecz­ny, magicz­ny i infan­tyl­ny obraz Boga, któ­ry w swych decy­zjach miał­by kie­ro­wać się ludz­kim jadło­spi­sem? Ta epi­de­mia to kolej­na odsło­na tajem­ni­cy życia, któ­rą Bóg, krok po krocz­ku przed nami odsła­nia. I jak w każ­dy czas, tak­że teraz, zobo­wią­zu­je nas do podej­mo­wa­nia decy­zji i sta­wa­nia po stro­nie miło­ści, empa­tii i wyba­cze­nia. I to jest lekar­stwo na lęk naszych serc i nie­pew­ność jutra, a nie magicz­ne prze­ko­na­nie o naszych żało­snych, cie­le­snych, zasłu­gach, któ­re mia­ły­by odwra­cać histo­rię świa­ta. Jezus z Naza­re­tu uwol­nił nas prze­cież na swym krzy­żu, od takie­go, prze­klę­te­go myśle­nia.

Amen